poniedziałek, 9 grudnia 2013

Zabiegana

Dawno mnie tu nie było, aż wstyd. Listopad minął pod znakiem chorowania i zabiegania, ale udało mi się ostatecznie spalić moje minimalne 7 tys. kcal:) - nadrobiłam


Grudzień jak na razie wygląda nieźle. Wróciła na moje treningi kick boxingu - trener daje w kość przez bitą godzinę. Czasem wracam do domu mniej więcej czołgając się:)
Jednakże opuściłam się strasznie - nie mając czasu (ale głównie z lenistwa) przestałam gotować w domu i jem w połowie niedopuszczalnie.Zaczęłam powoli to korygować. Mam zamiar w ten weekend usiąść i zaplanować sobie posiłki do końca miesiąca. Wtedy będę wiedziała jakie zakupy spożywcze powinnam zrobić. Zakochałam się też w zakupach on-line: Alma i Tesco to moje faworyty. Nie tracę czasu, nie kuszą mnie serki pleśniowe i inne cuda z półek, gdy wokół nich krążę:)

Tymczasem wprowadziłam nowe "coś" do moich poranków. Co tydzień znajduję filmik 10-15 minutowy i robię sobie poranną rozgrzewkę - budzę się przy tym, napędzam na cały dzień, a zmiany co tydzień na nowy mikro trening sprawia, że się nie nudzę. W tym tygodniu mam 10 minutowy trening, po którym czuję się mocno rozgrzana:)


piątek, 15 listopada 2013

Jak zbaczamy z drogi


Problemy z wagą, z zaakceptowaniem własnego wyglądu, własnego życia, tego jak wygląda świat.... Brak akceptacji przez innych..... Twarde zderzenie z rzeczywistością - ważysz 100kg, a przecież w Twojej głowie masz 160cm wzrostu i choć masz lekką nadwagę, no to przecież od jutra coś z tym zrobisz. Nastaje jutro, nie patrzysz w lustro, bo jedyne co takie spojrzenie przyniesie to szok i rozczarowanie. Ale przecież jest jutro! Potem kolejne...

Od 5 dni jesteś na diecie. Jeszcze nie ma żadnych efektów, bo jest zbyt wcześnie, ale już pojawia się rozczarowanie i zwątpienie - po co to wszystko, męczę się, jestem nieszczęśliwa - wszyscy jedzą pączki a ja nie mogę! A jak je jesz to jesteś szczęśliwa? Czy tylko zagłuszasz chwilową niechęć do siebie i świata słodkością, uczucie zaraz minie a Ty będziesz krok dalej zamiast dwa kroki bliżej....

Zdecydowałaś się, podjęłaś wyzwanie - ćwiczysz, jesteś na diecie. Zgubiłaś już kilka ładnych kilogramów. Nadchodzą wakacje, wyjazd zimowy, delegacja, wesele - przecież muszę się dobrze bawić.... I wracasz do punktu wyjścia....

Jesteś na diecie, zmuszasz się do biegania, choć tego nie cierpisz. Schudłaś 5, 10, 15 kg. Koniec! Wygrałaś. To teraz przecież można od czasu do czasu zjeść McDonalda. Czekolada? Daj kawałek. O ciasto, ale pachnie, przecież to domowe - można zjeść troszkę więcej. Makaron w tłustym sosie śmietanowym z boczkiem mmmm dobre. Przecież już jestem szczupła, teraz mi wolno. Ćwiczyć? Przecież juz nie muszę  - schudłam.....

Jesteś na diecie. Trwasz w postanowieniu i walczysz każdego dnia. Twój mąż/chłopak/współlokatorka wszędzie zostawiają czekoladę, ciągle kupują pizzę. Nie zdają sobie sprawy, że sam widok czy zapach doprowadza cię do obłędu. Jeden kawałek. Przecież świat się nie zawali. Jutro znów jest kawałek, a w sobotę jest już pół pizzy. Przecież od jutra już nie będę.

Jak wiele scenariuszy jeszcze znacie? Tu jest kolejny - macie godzinkę czasu i znacie angielski - polecam. Jak myślicie - Trina utrzyma wagę po wielkiej przemianie? Ja słabo to widzę....


Prawda jest taka, że póki nie będziemy w zgodzie sami ze sobą, nie zaakceptujemy własnego ciała i nie zaczniemy chcieć o siebie dbać - nic się nie uda na dłuższą metę. Znajdźcie sport, który lubicie i ruszajcie się, starajcie się wybierać zdrowe produkty, nie przesadzajcie z ilością, zrezygnujcie z rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebujecie. Świat naprawdę nie jest przeciwko wam! Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale nie ma rzeczy niemożliwych:)


czwartek, 7 listopada 2013

Jesienna depresja

Gdy przestawiamy czas, dni są krótkie, szybko zapada zmierzch. Dżdżysto, mokro, wietrznie i nawet gdy jeszcze jasno, to słońca nie uświadczysz. Póki ćwiczę, biegnę cały czas do przodu - praca, mieszkanie, siłownia, pociąg dom, wieczorne ćwiczenia - kompletnie nie zwracam uwagi na otaczającą mnie depresyjną jesień.
Niestety wszyscy w pracy siąpią nosem, trzymałam się twardo, póki szpital i antybiotyki nie zniszczyły mojej dzielnej flory bakteryjnej i złapałam grypsko. No i masz ci babo placek! Zawalony noc, zatoki, ból gardła i gorączka. W głowie zadomowił mi się ktoś z młotem pneumatycznym. Dwa dni spałam non stop. Cały tydzień bez ćwiczeń - horror! Czemu? Bo już byłam na końcówce choroby a nadal czułam się jak rozjechana przez czołg. Non stop śpiąca, niechętna do niczego, z brakiem energii, ospała i niezadowolona z życia i świata.
Ostatecznie wczoraj gdy wróciłam z pracy, zjadłam i walcząc z sennością usiadłam do komputera - muszę napisać pracę do szkoły na zaliczenie przedmiotu. Zachciało mi się szkoły na stare lata, to teraz mam. I minęła godzina, a ja miałam jedynie plan. Jutro trzeba oddać a tu zero pomysłów co dalej. I jeszcze spać się chce. Może drzemka?
Odeszłam od stołu, wyciągnęłam pumki i wzięłam skakankę. Potem przyszły przysiady, hantle, brzuszki. Zamknęłam to w obwód, a po półgodzinie byłam zmęczona, spocona i z uśmiechem na twarzy poszłam pod prysznic. Po dwóch godzinach miałam pierwsze dwie strony.
Rano wstałam bez problemów - pierwszy raz od tygodnia - i z chęcią do działania.

Wniosek? Ruch jest lekiem na prawie wszystko. Na obolałe ciało, na depresję, na otumanionego ducha. Na złość na świat, na samotność i na ospałość. Dodaje energi i sprawia, że nawet depresyjna jesień przestaje móc się wdzierać do naszego wnętrza przez szczeliny, o których normalnie zapominamy.


czwartek, 31 października 2013

Nie bądź burak - fajna akcja

Co myślicie o kolejnej akcji Fundacji Allegro - All for planet? Tym razem jest pod hasłem: "Nie bądź burak, jedz warzywa". Jej celem jest poszerzanie mody na zdrowe odżywianie, a kupując śmieszną maskotkę wspieramy "uprawę pozytywnych pomysłów" - więcej o akcji: http://niebadzburak.pl/kupburaka


Maskotka kosztuje 22 zł i jest bombowa. A jak się Wam podoba?

wtorek, 22 października 2013

Cheat Days - friend or foe?

Każdy z nas zetknął się z tym terminem, niektórzy nawet wcielają go w życie. Czy to dobrze? Czy to właściwe? Hmm... 

Jeżeli jesteście na ścisłej diecie, bo macie do zrzucenia wiele ciążących Wam kilogramów, albo potrzebujecie wcisnąć się w rozmiar mniejszą sukienkę na wesele siostry, taki "cheat day" może zaprzepaścić cały wysiłek jaki wkładacie w codzienne dążenie we właściwym kierunku, a nie pomóc Wam w utrzymaniu diety. 

Po pierwsze zapominając się zaczniecie wrzucać w siebie ogromne ilości niepotrzebnych kalorii, które mają Wam wynagrodzić codzienny post. Zazwyczaj nie jest to kilo bananów, tylko McDonald, pizza, ciasta z kremem, czekolada i góra frytek, innymi słowy - żarcie syf. Nadgonicie deficyt kaloryczny, który stworzyliście w ciągu pozostałych dni i wyjdziecie na zero. Warto? I don't think so!

Po drugie po takim obrzarstwie psychologicznie może być Wam ciężko wrócić na poprzedni tor z dietetycznym jedzeniem na czele. Będziecie robić małe cheaty codziennie, aż w końcu zwątpicie w siebie w ogóle i wrócicie do starych nawyków żywieniowych. Teraz to już na pewno nie warto.

Stąd też warto nie traktować swojego żywienia jako kary, przejść na zdrowszy tryb żywienia, wyeliminować z diety wszystko to, co nam szkodzi, co zalega w naszym żołądku i sprawia, że czujemy się ciężcy i ospali. Jeżeli mamy do zrzucenia dużo z wagi zróbmy to z głową. A gdy osiągniemy upragnione wymiary, będziemy sprawni fizycznie, to nawet pół tabliczki czekolady raz na jakiś czas nie pójdzie nam w biodra, a kawałek ciasta w sobotnie popołudnie zjemy z czystym sumieniem.

Nie mówie, że jeżeli jest Wam źle, bo macie już dość marchewek i chudego kurczaka day by day, to nie wolno Wam ani na krok odejść od niskokalorycznych potraw. Nawet w trakcie diety możliwe są dni, gdy zjadamy więcej niż zwykle. Nie możemy byc perfekcyjni 24/7. Pamiętajcie jednak, że zawsze muszą być jakieś granice, które nie pozwolą naszym wysiłkom pójść na marne. Zróbcie sobie domowe fajitas, wypijcie kieliszek wina, upieczcie dobre ciasto i poczęstujcie się kawałkiem. Jednak błagam nie pochłaniajcie podwiększonego zestawu z McDonalda! Czemu? Z wielu powodów.... Poniżej jeden z nich - obejrzyjcie i następnym razem wybierzcie  domowego schabowego z ziemniakami:)




sobota, 19 października 2013

Pierwsze koty za płoty

Wczoraj był pierwszy dzień wstania z łóżka i kontroli szpitalnej (kobiece sprawy). Nie wolno mi się przeciążać przez najbliższe kilka dni, jednak nie chcę siedzieć z założonymi rękami i czekać aż totalnie stracę formę. Wiem, że tydzień to jeszcze nie tragedia, dwa też nie, ale sami wiecie, że im dłużej człowiek się nie rusza, tym trudniej złapać mu rytm.

Zrobiłam sobie dziś 20min ćwiczeń tak dla rozgrzewki. Troszkę boli to co nie powinno, więc wiem, że najbliższy tydzień będzie stał pod znakiem spacerów a nie biegów. Ech bez sensu.

Leżący czas wykorzystałam na zaplanowanie treningów na kilka najbliższych miesięcy. Zbliża się czas białego szaleństwa, którego już nie mogę się doczekać, warto więc wzmocnić ciało, aby wytrzymało te kilka godzin na śniegu dziennie - tym razem wybieramy się do Gruzji na całe dwa tygodnie. Będzie to chyba najdłuższy pobyt jednym ciągiem. Bilety w LOT już zakupione:)

Poniżej zdjęcia z Włoch z tego roku - marzec 2013r.Madonna di Campillio - gorąco polecam:)




Poniżej przedstawiam Wam kilka treningów, które będą mi towarzyszyć w drodze do lepszej formy. Rozłożyłam je sobie w tygodniu tak, aby móc jeszcze wpleść w całość kilka godzin na siłowni. Zobaczymy po pierwszym tygodniu czy jest to wykonalne, czy padnę i umrę z wycieńczenia:) Tymczasem zapraszam do wypróbowania zestawów!

Trening Link do treningu Czas trwania
Jillian JM 56:15:00
Brzuch ABS 46:25:00
Arms & Chest A&CH 45:58:00
Nogi i pośladki L&B 50:15:00


wtorek, 15 października 2013

Niemoc

Jestem chora. Obłożnie. Nie wolno mi podejmować żadnego wysiłku. Wolno mi leżeć. Weekend spędzony na ostrym dyżurze też nie był fajny. Nawet nie przypuszczałam, że niemożność pójścia do pracy - na siłownię - poćwiczenia wieczorem - pobiegania w TAK PIĘKNĄ pogodę da mi się tak okrutnie we znaki.

Dziś dzień trzeci. Brak mi ruchu. Kosmicznie. Misiek całymi dniami siedzi w firmie, bo mają teraz kilka ważnych projektów i czuję się opuszczona. Leżenie jest do bani.

Kto by pomyślał, że ja, która kochała siedzieć w fotelu całymi dniami i oglądać filmy stanie się takim ruchliwym obiektem. I będzie zarażać ludzi wokół:) Biegam, jeżdżę na rowerze, spaceruję. Windę odkładam na starość. Kocham robić brzuszki, ćwiczę w domu z youtube. Wiele jeszcze przede mną. Mój sposób odżywiania pozostawia jeszcze wiele do życzenia, ale dietom mówię stanowcze nie. Muszę dopracować szczegóły, ale wiem, że daleko mi do osoby sprzed kilku lat. I jest to fajna myśl.

Ruch i zdrowe jedzenie sprawią cuda. Wystarczy chcieć. Ja zachciałam. Nie od razu, ale zachciałam i zrobiłam. Wszystko jest w głowie. Oto JA: sprzed kilku lat i teraz. Jeszcze wiele pracy przede mną, ale kierunek właściwy. Choć zdjęcie pierwsze chciałabym spalić, zniszczyć i zapomnieć, stanowi idealny postrach dla mnie - co się dzieje, jak o siebie nie dbasz...



Zamiast się zatem użalać nad sobą i jęczeć w poduszkę postanowiłam zrobić plan. Żywieniowy - step by step oraz ćwiczeniowy. Muszę zweryfikować swoją lodówkę, bo ostatnio coraz częściej nie myślę o tym, co wkładam do ust - brak czasu, pośpiech i tona pracy- ale to tylko wymówki. Wszyscy to wiemy. Jeżeli chodzi o fit to chcę skupić się  na udach i brzuchu. Brzuch mam mocny, ale przykrywa go jeszcze porządna warstwa tłuszczyku, który musi odejść, a uda oj uda..... Tu czeka mnie wiele pracy - wzmocnić, wymodelować, wyszczuplić. Przemyślę, wymyślę, wyczaruję. Następnie podzielę się planem. Plan obejmie również rozwój intelektualny, bo odkładam tak wiele rzeczy na "spokojniejsze czasy", że sięgnę do nich dopiero jak będę na emeryturze. Nie ma co odkładać:)

Miłego dnia - w Gdyni za oknem przepięknie - pobiegajcie dziś za mnie!:) 

poniedziałek, 14 października 2013

Dużo myśleć, dużo mówić, nic nie robić...

Sama się na tym łapię. Myślę i planuję, rozpisuję i upajam schematem, a potem mija kolejny dzień i kolejny i nic się nie dzieje. Odkładam na potem, zapominam, ustalam kolejne terminy, zmieniam. Żyję sukcesem już w momencie planowania. A nie tak to powinno być...

Czemu tak się dzieje? Nie jest to brak silnej woli, zaangażowania, brak motywacji czy też wiary we własne siły? W moim wypadku to często jest zwykłe lenistwo. Niestety. Albo niechęć do podjęcia wysiłku mentalnego. Bo o taki wysiłek gównie tu chodzi. Pot i łzy są pobocznym elementem.

Wiem, że mogę. Będąc realistką wiem też ile będzie kosztowało mnie to wyrzeczeń i wysiłku i tu pojawia się problem. Trzeba samemu kopnąć się w tyłek. Przekonać samego siebie, że efekty będą warte zachodu. Podjąć decyzję i trzymać się jej jednocześnie nie popadając w przesadę i skrajności. Jest to trudne, ale nie jest niemożliwe. W końcu jesteśmy panami samego siebie. Zamiast się więc oszukiwać każdego dnia na nowo, wybierajmy na początek małe realne cele.

Ktoś kiedyś powiedział, że małymi krokami nie pokonasz przepaści. A ja mówię, że nikt nie nauczył się skakać zanim nie nauczył się dobrze stawiać kroków. Stawiajcie kroki. Pomału. Niech to będzie na początek nauka kilku słów jeżeli uczysz się języka. Zaprzestanie słodzenia herbaty, jeżeli chcesz przestać jeść słodycze i wyeliminować cukier z codziennej diety. Zrezygnuj z windy, chcąc zbudować kondycję i rób 20 przysiadów dziennie jeżeli chcesz wzmocnić mięśnie. Rozsmakuj się w sukcesie. Będziesz chciał więcej. Wtedy usiądź, przedyskutuj to sam ze sobą i nie oszukując się ani minuty dłużej - przeskocz przepaść. Wiem, że jest to możliwe:)

I pamiętaj! Nie wolno przejmować się potknięciami. Każdy upadek sprawia, że jesteś silniejszy i wiesz jak sobie radzić z każdym kolejnym:)



piątek, 11 października 2013

Zakupy zakupy

Mam deficyt ubrań jesienno - zimowych. Odkryłam to niedawno, gdy nagle szybko zrobiło się zimno. 2 swetry, jedna koszula z długim rękawem. Zero cieplejszych sukienek i o zgrozo ani jednych klasycznych jeansów. Jedna spódnica. Hmmm. Trzeba uzupełniać.
Jestem maniaczką ubrań i butów, nie da się ukryć. Niedobory wzięły się z powodu zmian rozmiarowych, jakie nastąpiły w ostatnich latach. Najpierw byłam duuuuża duża, potem bardzo chuda. Do "normalności" doszłam niedawno (choć wolałabym żeby to był rozmiar mniej niż jest, ale do tego dojdziemy, powolutku i statecznie do przyszłych wakacji) i teraz okazuje się, że wszystko jest albo za duże albo za małe. 
Zaczęłam robić porządki w szafie, jako że właśnie sukcesywnie przenoszę się z Warszawy do Gdyni, jednak przecież muszę się mieć w co ubrać. 
Polowanie zatem trwa:

Sweter Pull&Bear, koszulka w paski h&m

Sukienka Reserved - tylko mierzyłam:)

Świetne body - koszula Reserved, klasyczne jeansy Zara

Genialna spódnica z grubej bawełny byInsomnia

Szara dzianinowa sukienka Zara

Jutro dodatkowo rozpoczyna się weekend zniżek i zamierzam nabyć buty, do których wzdycham już jakiś czas. Buty, czyli coś czego na pewno nie potrzebuję, bo mam ponad 150 par, ale które kocham. Buty, bo nie ważne czy tyjesz czy chudniesz, one zawsze na ciebie pasują. I właśnie to jest cudowne:)

Tymczasem mój Misiek poszedł szaleć na rowerze, więc ja mam całe mieszkanie dla siebie. Miałam dziś rozmowę o pracę - trzymajcie kciuki:)  W ramach odreagowania stresu był fryzjer, a teraz będzie męczenie brzucha na zmianę ze skakanką - godzinka pocenia z The Bigest Loser w tle. Lubię to!:)

niedziela, 6 października 2013

Jesienną porą

Pamiętam, że zawsze w porze jesienno-zimowej byłam śnięta, bez energii i ociężała. Całymi dniami najchętniej leżałabym w łóżku i spała lub dla odmiany oglądała filmy. I jadła! Ależ oczywiście: czekoladka i kawa, herbatka i serniczek. Góra pięknych kanapek i ciepłe mleczko. Pizza i mnóstwo coli. Hektolitry grzanego piwka. O zgrozo! Potem zaczęłam jeździć na desce i troszkę się zmieniło - musiałam zacząć się ruszać, inaczej dnie spędzane na stoku były męczarnią a nie przyjemnością z powodu brak kondycji. Jedzonko zawsze jednak mnie nie opuszczało - jesienno-zimowe menu. No i oczywiście zaraz po wyjeździe znów wracałam w swój niedźwiedzi stan marazmu i absolutnego ble. I tyłam. Nieustannie. Po troszeczku. Zero energii i matowa ja.

Nastała jesień. Kolejna. Jestem aktywna - biegowo, rowerowo, siłowniowo, domowo. Mam w bród energii, mnóstwo pozytywnej energii i ochotę wstawać jak najwcześniej, aby zdążyć zrobić jak najwięcej. Jednak złapałam się na tym, że "jakoś samo mi się wraca" do utartego schematu jesienno-zimowego menu. A fe! Ja, dla której słodycze mogłyby nie istnieć, jęczę na zakupach "Misiu jeszcze czekoladkę" i ślinię się przed wystawą z ciastami. Eeeeey zdrada! Już wiem czemu moje spodnie nagle stały się ciaśniejsze. Ale ze mnie Sherlock:)

Świadomie mówię: spadaj utarty schemacie! Nobody wants you here!

Tako też jutro idę po zapas suszonych owoców i orzechów, żeby zamieszkały w większej ilości w mojej szafce na "coś dobrego". Nie mówię, że czekolada i ciasto to wróg publiczny numer jeden, no ale litości: NIE CODZIENNIE!:) Jedz odpowiedzialnie!

sobota, 28 września 2013

Nie od razu Rzym zbudowano

Nie da się zostać miss fitness w miesiąc. Nie da się zbudować muskulatury w 3 tygodnie. Nie da się schudnąć 20 kg w miesiąc (no chyba, że ważysz ponad 120 kg) i wyglądać jak modelka! Nie znaczy to, że można się poddać. Nic nie przychodzi od tego, że się o tym myśli - z planów nic nie wyniknie, póki się nie wdroży ich w życie. Jednak czasem trzeba zacząć od małych kroczków, żeby potem móc przeskoczyć przepaść.

Tak też jest z ćwiczeniami, kondycją i ogólną formą fizyczną. Nie dajesz rady przetrwać całej godziny na zajęciach fitness w klubie? Nie poddawaj się! Zacznij od robienia codziennie 10 brzuszków, potem 20. Kilkudziesięciu pajacyków na dzień dobry. Długich spacerów. Powoli, dzień po dniu, będziesz coraz sprawniejszy, coraz lepszy, coraz szybszy i coraz silniejszy.

Zacznij od ćwiczeń w zaciszu domowym - poniżej fajne i proste ćwiczenia, dla początkujących. Pamiętaj! Nie od razu musisz przetrwać całą godzinę - odpocznij i wróć do ćwiczeń po 5 minutach, albo przerwij w dowolnym momencie i zacznij od nowa, gdy zmęczone i obolałe ciało już troszkę odsapnie.


Bądź systematyczny, a nawet nie zauważysz kiedy będziesz mógł bez wysiłku zrobić 100 brzuszków, albo przebiec 5 km.. Zajęcia fitness? Phi, tylko godzina?:)

czwartek, 26 września 2013

Podstawowe pytanie: dlaczego?

Ryan (The Bigest Loser season 1) stracił 122lbs (55 kg) - wygrał. Niesamowity wynik nieprawdaż?


Teraz waży więcej, niż ważył zanim przystępował do programu. Dlaczego?

 To samo tyczy się Erica, który wygrał sezon 3 i powrócił do swojej wagi zaledwie w rok później.Dlaczego?


Tak też skończyło wielu innych uczestników tegoż programu. Dlaczego?

Ludzie osiągając prawidłową wagę, czują się lepiej, mogą więcej, mogą dłużej, jest im dobrze. To fantastycznie! Ten stan jednak prowadzi dużymi krokami do stanu utracenia kontroli. Ludzie osiadają na laurach, nie wierzą, że kiedykolwiek więcej będą wyglądali tak, jak wyglądali zanim rozpoczęli walkę z samym sobą. Jednak raz powstałe komórki tłuszczowe nie umierają nigdy. Czekają w uśpieniu, aż dostarczymy im odpowiednią ilość paliwa, aby znów mogły się rozrastać. I nie chodzi tu tylko o ilość, ale właśnie o tą odpowiedniość: dużo niezdrowego jedzenia, mało ruchu, co daje rezultat mało mięśni i dużo galarety.
Pamiętajmy, że mięśnie są metabolicznie aktywne, więc im więcej mamy tkanki mięśniowej, tym szybciej spalamy spożyte kalorie. Organizm bowiem musi nakarmić mięśnie, które są zawsze głodne, nawet gdy śpimy. Tłuszcz za to jest tkanką nieaktywną, co powoduje, ze nasza przemiana materii będzie wolna i nieefektywna, a komórki tłuszczowe będą się namnażać i rozrastać.

Gdy zestawimy ze sobą dwie osoby, które będą ważyć dokładnie tyle samo i jeść tyle samo (np. ok 2000 - 2500 kcal dziennie) - umięśniona będzie trzymać wagę, a ta która jest mięciutka, będzie systematycznie bardzo powoli, ale będzie - tyć. Dlatego ruch jest tak ważny!

Ważne jest też sprawdzenie, czy nasze hormony są na prawidłowym poziomie - jeżeli nasza równowaga hormonalna jest zachwiana, możemy siedzieć na siłowni po 3 godziny dziennie i nadal nic zwalczymy. Wtedy przychodzą pomysły z głodówką, które powodują, że nasz organizm wpada w panikę i próbuje schować jak najwięcej kcal w tkanki, bo myśli, że nadchodzą "ciężkie czasy". Nawet kilka dni głodówki mogą nam spowolnić metabolizm na kilka tygodni - czy to naprawdę jest tego warte? Tym bardziej, że kilogramy, które spadają przez kilka dni głodówki to jedynie opuszczająca nasze ciało nagromadzona woda, a nie ten paskudny tłuszcz, którego chcemy się pozbyć. Do tkanki tłuszczowej organizm sięga w ostateczności, bo są to jego zapasy, które będzie oszczędzał tak długo jak się da. Dopiero w okolicy 3 tygodnia diety następuje desant na zapasy. Długo prawda?

Dlatego też, ostra dieta nie jest dobra. Nie jest zdrowa. I przede wszystkim:  nie jest logiczna! Gdy po miesiącu jedzenia jabłek i picia wody zaczniemy jeść normalnie, organizm po pierwsze zacznie w trybie natychmiastowym chomikować co dostanie, bo: a) boi się znów okresów głodu i b) przemiana materii jest spowolniona i nie ma jak przerobić takiej liczby kalorii, do której jest nieprzyzwyczajony. Jedząc codziennie normalne, zbilansowane posiłki nie tylko dostarczamy naszemu ciału wszystkiego czego potrzebuje, przyzwyczajamy je też do pewnej ilości pożywienia, z którą umie sobie poradzić i uczymy nasze ciało, że paliwo dostarczane jest regularnie, więc nie ma co gromadzić zapasów na później. Gdy dołożymy do tego ruch fizyczny, nawet w małych dawkach (niech to będzie choć zrezygnowanie z windy w zupełności, albo weekendowe wypady rowerowe z mężem i dziećmi, niedzielne spacery) szybko zauważymy zmiany w ciele i samopoczuciu. Będziemy chudnąć systematycznie i zdrowo, a efekt jojo nam nie grozi.

Pozostaje jeszcze drugie dno: tyjemy bo... Nie tyjemy, bo chcemy przytyć, nie tyjemy, bo tak wyszło, nie tyjemy, bo okazjonalnie pochłoniemy tabliczkę czekolady. Tyjemy, bo jemy za dużo i zbyt niezdrowo. Bo się nie ruszamy w ogóle. Ale nadal pozostaje pytanie: dlaczego? Dlaczego jemy dużo? Dlaczego nie potrafimy powiedzieć dość? Dlaczego, gdy nam źle sięgamy do lodówki? Dlaczego nie umiemy po prostu wziąć się za siebie?

Tak naprawdę póki nie wejrzymy w głąb siebie i nie odkryjemy co nas gnębi, co boli, co przeraża, gdzie są korzenie tego wszystkiego, nic nie zwalczymy. "Dlaczego" jest to te główne pytanie. Znając na nie odpowiedź, wszystko inne nadejdzie. Nie mówię, że będzie łatwo. Nie będzie. Będzie wiele walk, ale wojna będzie wygrana:)


niedziela, 15 września 2013

Cel: 10 km

Nigdy nie byłam długodystansowcem. Pierwsze 2-3 km ciągłego biegu były dla mnie mega wyzwaniem. 4 km ciągle jest wyzwaniem. Chciałabym przebiec 5 km bez zmęczenia. Więc ćwiczę. Biegam, robię przysiady, ćwiczę siłowo, robię interwały. Sprawia mi to przyjemność, choć czasem mam ochotę nie wychylać nosa za drzwi lub nie wstawać z kanapy, to po treningu czuję się bosko.

Plan mam zatem aby przebiec 10 km lekką stopą. Zaczęłam biegać interwałowo i co ciekawe, biegam coraz większe dystanse. Dziś przekroczyłam magiczne 5 km. Jestem wniebowzięta. Czeka mnie jeszcze dużo pracy. Czy gdy zrobię 10 km ciągłego biegu zasłużę na zegarek Garmina? Zasłużę prawda? Zasłużę!

Po południu kawa w ToZo Cafe. Setki zbędnych kalorii - wiem! Ale jakie pyszne te kalorie:)


 A kafejkę polecam - miła obsługa, dobre śniadanka, ciekawe lunche, pyszna kawa:) Górczewska 80 w Warszawie, niedaleko parku Moczydło. Będę bywać częściej! 

Tymczasem wakacje troszkę rozregulowały moje posiłki i treningi i muszę się pozbierać. Więc do dzieła! Sierpień był całkiem niezły - ponad 7 tys. spalonych kcal. Pracuję nad tym, aby wrzesień był lepszy. Więcej biegania, więcej ruchu kondycyjnego i nie ma lenistwa weekendowego - mój Misiek wczoraj pierwszy raz spróbował rolek i mu sie spodobało. Bulwar nadmorski będzie przez nas odwiedzany wieczorami w każdą sobotę wieczorem, a co:)


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Artykuły internetowe człowiekowi wilkiem

Dużo czytam. Różnych rzeczy. Z różnych dziedzin. Czytam książki, głownie norweskie kryminały - bo lubię. Czytam też amerykańską prozę grozy. Też lubię. Czytam poradniki, głównie z ciekawości na co i jak chcą ludzi namówić. Czytam też artykuły na temat zdrowego trybu życia, racjonalnego odżywiania. sportu. Portali i blogów o tej tematyce jest całe zatrzęsienie. Są skarbnicą wiedzy, ale też czasem niestety wielkim stekiem bzdur.

Na stronie http://diety.wieszjak.pl czytam, że orzechy i rodzynki są bardzo kaloryczne i lepiej zastąpić je ... pocornem....

Na stronie http://zdrowe-zywienie.wieszjak.pl jest napisane, że powinniśmy wypijać 2-3 litry wody dziennie - szkoda że nie pięciu...

Jedzenie jak największej ilości posiłków wyłącznie białkowych i to niskotłuszczowych jest najzdrowsze na świecie i jeszcze sprawi, że schudniesz!

Lekarze krzyczą: jedzcie pełnoziarniste produkty, codziennie otręby! Inni przed nimi przestrzegają, że nadmiar tych pierszych źle wpłynie na zdrowie, a otręby przyczyniaja się z kolei do blokowania wchłaniania składników odżywczych do pożywienia i mogą powodować zaparcia.

Ważcie się codziennie! Tylko w ten sposób zdobędziecie dodatkową motywację!

Jak przesiać pomówienia i głupoty od wartościowych informacji? Jak ma to zrobić 15-latka, która jest gotowa głodzić się, żeby tylko osiągnąć rozmiar 34? Co jest zdrowe? Czego unikać? Jak się bronić przed praniem mózgu? Czy to jest w ogóle możliwe?

Już nie wspomnę o super trenerach, którzy nieprawidłowo pokazują ćwiczenia.... Albo o milionie gazet z dietami 800 czy 1000kcal:(

Jeżeli osobie zorientowanej czasem ciężko przedostać się przez sterty głupot nie tracąc przy tym głowy, w jaki sposób  mają znaleźć drogę do prawidłowego, zdrowego odżywiania nastolatki? Jak wytłumaczyć osobie, która całe życie "próbuje utrzymać wagę", że nie musi być na ścisłej diecie, tylko zmienić sposób odżywiania na pełnowartościowy i racjonalny.

Jestem mocno sfrustrowana, zwłaszcza, że w najbliższym mi otoczeniu jest kilka osób, które pochłaniając kolejną porcję frytek mówią: "muszę się za siebie wziąć i przejść na dietę". Wszystko albo nic: ostra dieta, pozbawiona wszelkich składników odżywczych, ograniczona kalorycznie tak, że zapotrzebowanie spoczynkowe organizmu nie jest zapewnione. Kilogramy spadają. Teraz. Przy okazji zwalnia przemiana materii, a ciało ulega wyniszczeniu. Bo przecież pan doktor książkę napisał, bo pani w telewizji mówiła, bo w gazecie napisali, bo w internecie jest świetny artykuł.... Stanowczo jestem mocno sfrustrowana.



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rowerowo

Zakupiłam rower:) Udało mi sie upolować na allegro Meridę w całkiem niezłej cenie i po kilku dniach już mogłam ją wypróbować. Rower jest super, amortyzowana kierownica wiele ułatwia, i nawet wielkie krawężniki nie są mi straszne. Choć przyznam, że u nas w 3City narobili troszkę tych ścieżek dla dwóch kółek i takie mury rzadko się zdarzają. Chwilami mogliby postarać się bardziej - ścieżka rowerowa nagle się urywa, albo jest jednokierunkowa, a po drugiej stronie ulicy jej brak w ogóle. Ale cóż, ideałów nie ma:) może jeszcze nad tym popracują.


W każdym bądź razie w czwartek udaliśmy się do rodziców na obiad robiąc niecałe 30km  niezbyt szybkim tempem - tyłek mnie strasznie bolał pod koniec, o zgrozo! odzwyczaiłam się od roweru zupełnie. Zapomniałam też jak bardzo to przyjemny sport:)



Mój Misiek jest mega rowerowy, trudno mi przebić jego dystanse - 40km dziennie chyba jeszcze daleko przede mną:)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

O poranku...

Słabo mi idzie....Poranny zombie jest twardszy do zwalczenia niż zakładałam. Niestety późne chodzenie spać daje się we znaki, a im bliżej końca tygodnia tym gorzej. Śpię przez to coraz krócej = coraz trudniej mi się wstaje. Nie jest to zdrowe i zaburza mi odbiór wszechświata, ale błagam! To doba jest za krótka!! 

Jest jednak pewien postęp:) Przestałam rano włączać budzik na kolejną, piątą już drzemkę, daję sobie maksymalnie 15 minut lenia porannego i wstaję. Kilka razy robiłam zestaw 28-Day Fitness Challenge by Agnes, stąd wiem, co muszę zmienić w moim pakiecie. Wall sit nie jest dla mnie (mam potężne uda, moje mięśnie w tym miejscu rozbudowują się błyskawicznie, z przysiadami też muszę uważać) i za mało ćwiczeń na brzuch. Zmodyfikowałam to pod siebie i tak wyszedł mój własny 15 minutowy pakiet na rano.


Uwielbiam wysiłek fizyczny, poranki zawsze były tą porą dnia, gdy czołgam się do łazienki pod prysznic, błagając w myślach, by ktoś mnie dobił. Ta odrobina ruchu jednak sprawia, że jestem cały dzień pogodniejsza, mam więcej energii i chęci do działania. Jeszcze tylko trzeba narzucić sobie rygor min. 6h spania i będzie dobrze:)

środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie lipca

Lipiec był miesiącem lenia:( Niestety obijałam się, nicałe 5 tys. spalonych kalorii i treningi wieczorne sporadyczne. Biegałam zaledwie kilka razy, chociaż pierwsze 3,5 km bez żadnego zatrzymania wzbudza we mnie dumę:)

Praktycznie wszystkie piątki, soboty i niedziele były kompletnie wyzute z ruchu (ratowały mnie jedynie mega długie spacery), co trzeba koniecznie zmienić. Dodatkowo wieczorne weekendowe wyjścia z alkoholem nie są powodem do dumy. Wiem, wiem, ale ach to lato! Musimy z Miśkiem jakoś bardziej aktywnie zapełniać nasze wspólne weekendy, więc postanowiłam nabyć rower. Z racji tego, że nie śmierdzę ostatnio groszem, przeszukuję allegro w poszukiwaniu używanego sprzętu. Wymagań nie mam wielkich, jak już zaczniemy pokonywać setki kilometrów, wtedy rzucę się na coś wartego większych pieniędzy.

Mimo wszystko osiągnęłam już rozmiar 38 (hurra!), co zaowocowało nagrodą w Zarze - soczyście czerwony kombinezon z genialnego materiału, który fajnie opływa sylwetkę. 
Pic by Miś - Port jachtowy Gdynia
W ramach uzupełnienia zapotrzebowania na właściwy ubior treningowy nabyłam (a właściwie zostałam obdarowana gdy się nad nim zastanawiałam) top Pumy w fantastycznych kolorach (79,90 w Intersport). Ma wszyty stanik, więc wszsytko zostaje na swoim miejscu:)



Mam też misję na sierpień. Oprócz wyzwania koniec z porannym zombie, chcę narzucić sobie jakąś rutynę treningową. Tak zrobiłam w czerwcu i świetnie się sprawdziła - powieszona rozpiska groźnie na mnie zerkała i nie chcąc potem tłumaczyć się sama przed sobą, robiłam co trzeba. Dziś wieczorkiem dałam sobie wycisk treningiem Be Fit. Myślałam, że umrę pod koniec, a to tylko 30 minut! Olaboga, źle ze mną!:(


Co jeszcze? Trzeba powiedzieć papa piwo. Ukochane wino musi zostać, nie dam go sobie odebrać. Czerwone, wytrawne, o ciężkim ziemistym posmaku.... czekam na ten moment relaksu cały tydzień:) Za to pomyślę jak zatrzymać się na jednym kieliszku, a nie na 5:) To dopiero będzie wyzwanie!

Wyzwanie: koniec z porankiem zombie

Wy też tak ciężko wstajecie każdego dnia? Budzik dzwoni o 7 a ja wstaję, by go uciszyć i nastawić drzemkę. Kolejne 15 minut. Trwa to czasem i godzinę. Potem wlekę się pod prysznic, robię herbatę i śniadanie. Spacer z psem i dopiero w zasadzie jestem sobą.

Fakt chodzę późno spać. gdyż w pracy spędzam czasem i 10 godzin dziennie, przychodząc i wychodząc późno, zawsze mam ochotę wydłużyć dzień do nieskończoności. Co skutkuje porannym zombie.


Nie cierpię porannego ruchu. Jest mi ciężko otworzyć oczy, wszystko robię pięć razy wolniej i notorycznie spóźniam się do pracy. Postanowiłam jednak zacząć dzień od maluteńkiej, naprawdę tyci tyci dawki ruchu, więc ściągam od Agnes - spróbuję przez kilka dni., to tylko kilka minut, a ja mam nadzieję obudzę nie tylko siebie, ale i kopnę swój metabolizm:)

Zatem moje wyzwanie: wcześniej chodzić spać, pobudka o 6:30, zero drzemek, ćwiczenia! i zero spóźniania się do pracy:) Żegnamy poranne zombie i od jutra budzimy się z uśmiechem:)

Uda się? Czy się nie uda?



wtorek, 30 lipca 2013

Meble do mieszkania

Jeszcze wynajmujemy niestety. Nie stać nas na własne, nie stać nas na kredyt. Więc wynajmujemy. Spłacamy inne kredyty. Ale łóżko trzeba zmienić. I parę innych rzeczy też. Trzeba wybierać je rozważnie, mając w głowach choćby zarys tego jak przyszłe lokum wyglądać powinno.

Więc łóżko. Zdecydowaliśmy się na drewnianą ramę z materacem. 140 cm szerokości wystarczy, bo i tak każdej nocy śpimy praktycznie na sobie. Ciemno brązowe, meble bowiem w naszej przyszłej sypialni będą ciemne. Rozjaśnimy pokój dodatkami. Chcę jakiś stolik nocny. Ale nie chcę byle czego. Ludik odpadł, bo Miś powiedział, że on prosty człowiek jest. Podesłałam mu jeszcze kilka, żeby poklikał, powiedział, określił co tak a co nie. W odpowiedzi otrzymałam, cytuję:)

"Gdy myślał o stoliku do sypialni, nie widział mebla jak w sklepie. Obok łóżka stoi kawałek blatu, na którym w nocy spoczywają telefony, odmierzając impulsy do kolejnej pobudki po zbyt krótkiej nocy. Leży tam książka, tradycyjnie czytana od wieków, bez początku - dawno zapomnianego i zakończenia, do którego nigdy nie dojdzie, nim książka rozpadnie się ze starości. Na stoliku może być szklanka z wodą leczniczą, zwykle potrzebna w takie dni, gdy nierozsądnie, nie ucząc się na własnych błędach, w pośpiechu pożera pizzę podlewając jej zwłoki winem. Tę szklankę w ciemnościach nocy będzie się starał namacać tak, aby nie wywrócić, jednak w pośpiechu, by trzewi piekielny ugasić ogień. Stolik to wreszcie kanty, w które można się uderzyć również w nocy, a najpewniej - niczego się nie spodziewając - za dnia właśnie, rzucając się na łóżko. I szufladka lub kilka, gdzie bardziej kłopotliwe narzędzia namiętości skrywają się przed wzrokiem gości zaglądających do każdego pokoju w ramach wycieczki krajoznawczej bez przewodnika. Stolik, ukryty za łóżkiem, osaczony pod ścianą w rogu, bez możliwości ucieczki będzie niemym świadkiem wielokrotnych scen gorszących, poszturchiwany to ręką, to nogą, obrzucany bielizną w pośpiechu zdzieraną z rozgrzanego ciała. Tylko bielizna ta ratuje go od zobaczenia, czego nie można już odzobaczyć. I te wszystkie obrazy składają się na stolik bardziej jako funkcję lub ich zbiór niż mebel o własnym kształcie lub kolorze..."

I weź tu z takim gadaj....:)

wtorek, 23 lipca 2013

Motywacją powinno być zdrowie

Skończyłam oglądać kolejny sezon The Bigest Loser. Tym razem 4. Większość uczestników (jak w każdym sezonie nie każdy) przeszedł fenomenalną metamorfozę. Człowiek ogląda i nie wierzy, że to ta sama osoba.



















Część z osób biorących udział w programie, która stała się szczupłą wysportowaną osobą, pozostaje nią przez długo, niektóre nadal są szczupłe i w formie. Część z nich wraca do starych nawyków, a co za tym idzie wyglądu i stylu życia, tłumacząc się stresem, brakiem czasu, albo tym, że współlokatorzy (mężowie, koleżanki, siostry, dzieci) sabotują ich mocne postanowienia kupując ciastka czy jedząc fast foody. Najczęściej pozostają szczupli ci, którzy zrozumieli, że zdrowie to jest to, o co walczą, a mniejszy rozmiar i ładny wygląd idą w pakiecie.

Przeglądam fora, czytam blogi i komentarze pod nimi i czasami oczy przecieram ze zdumienia. Pseudo eksperckie porady o zdrowym żywieniu. Narzekanie, że w tym tygodniu nie udało mi się jeść tak, jak powinnam, dziś sie objadałam, ale od jutra zaczynam. Przerzucanie się sformułowaniami: to nie dieta, to styl życia i wynajdowanie kolejnego "stylu" by zarzucić go po chwili, bo jednak nie odpowiadał, szukanie kolejnego, następne zachwyty, potem paczka piegusków, wypad do McDonalda i znów "zaczynam od jutra". Porady w stylu "ja od poniedziałku do piątku jestem na ścisłej diecie, ale w weekendy jem wszystko na co mam ochotę w ilości na jaką mam ochotę - polecam każdemu!" - smutno mi.... płakać się chce...

Bo tu nie chodzi o szczupły tyłek i kaloryfer na brzuchu. Nie chodzi o biceps, który ma 40cm w obwodzie. Chodzi o to, że czujesz się dobrze we własnym ciele. Chodzi o to, że jedząc dajesz organizmowi paliwo, więc dostarczasz potrzebnych składników odżywczych, dzięki którym funkcjonuje prawidłowo. Czujesz się szczęśliwy, bo nie odmawiasz sobie wszystkiego na co masz ochotę (bo przecież masz inny styl życia, w gazecie dobrze go opisali). Chodzi o to, że wbiegnięcie na 5 pietro nie przyprawia cię o zawał serca, a sprint do uciekającego pociągu powoduje zadyszkę, z którą walczysz przez kilka minut. Chodzi o to, że jesteś zdrowy. W dobrej formie fizycznej. Na twojej twarzy często gości uśmiech i zawsze masz dobre słowo dla innych.

Jak wiele by się zmieniło, gdyby uczyli w szkole, jaki wpływ na nas i nasze ciała ma odpowiednie żywienie i odpowiednia ilość ruchu? Czy ktoś to kiedyś sprawdzi?

Tymczasem bądźcie zdrowi! Ja idę po banana:)




niedziela, 14 lipca 2013

Weekend

Ostatni tydzień upłynął pod znakiem odpoczywania. We wtorek zrobiłam godzinny full body workout, gdzie wykonywałam różne ćwiczenia przez minutę lub po 20 powtórzeń. Zmęczyłam się niemiłosiernie i na dodatek dałam większy wycisk niż się spodziewałam. Potem przez kilka dni wpadłam w jakiś marazm ćwiczeniowy i dopiero dziś wraca mi chęć. Wniosek: musiałam odpocząć.

Wczoraj odwoziliśmy brata mojego Miśka na wesele do Tucholi. Po drodze na mapie Google ujrzałam ciekawą nazwę miejscowości - udanie się do niej było bezwzględnie konieczne w celu cyknięcia fotki:)


Weekend upłynął pod znakiem pieczenia - ciasto z truskawkami i drożdżowe jagodzianki (które wredne opadły niestety) - zastąpiłam mąką pszenną - pełnoziarnistą i cukier - miodem. Trochę tłuszczu musiało się tam znaleźć, ale tłumaczę sobie - tłuszcz też jest potrzebny ;) może nie koniecznie w takiej postaci, ale co tam, odstępstwa od reguły potrzebne są dla zdrowia psychicznego:)




środa, 3 lipca 2013

Maraton treningowy blogerek - krótka recenzja

Kilka dni temu odbył się kolejny maraton, za którym stoi niestrudzona mokah. Niestety przyznaję się bez bicia, że odbyłam go dopiero wczoraj, bo miałam istne urwanie cycków. Wtorek miał być moim rest day, ale dopadło mnie wieczorne znudzenie i postanowiłam spożytkować jakoś czas.

Zatem wg polecenia:)
Najbardziej hardcorowy zestaw / ćwiczenie: ćwiczenia na nogi z Mel B - nie cierpię ich
Najbardziej przyjemny zestaw ćwiczeń: zestaw trzeci - Tighten Your ABS in Minutes - fajne skomponowane ćwiczenia
Zestawy ćwiczeń, które znałam to: wszystkie ćwiczenia z Mel B, rozgrzewka z Jillian, tiffoczki oraz rozciąganie gw Agaty
Zestaw, który mnie zaskoczył: ćwiczenia PSY/Pop pilates z Cassey Ho - takie króciutkie a takie zabójcze
Wytrzymałam całe 2 godziny (ale zrobiłam 15 min przerwę)
Nie wykonałam nie dotrzymałam tempa Cassey :(
Brakowało mi w maratonie - ćwiczeń stricte na dolne partie pleców
Co poprawiłabym w drugiej edycji - tak jak ostatnio - zrobiłabym playliste:)

PS. mokah przepraszam za brak propozycji. To te urwanie cycków....

Tymczasem podsumowanie czerwca:


Razem 18,5 godzin treningów. Zaczynam powoli łapać formę, ale jeszcze daleko mi do niektórych z Was, dziewczyny:)