środa, 4 lutego 2015

Dzidziuch, dynia i koniec wiecznego studenta

Studia kosztowały mnie całkiem niezły samochód. Pracę dyplomową pisałam lewą ręką, leżąc na prawym boku w czwartym miesiącu ciąży z ostrą dyskopatią lędźwiową, myśląc, że za cholerę nie dam rady, bo za niecały miesiąc wybija termin oddania wersji ostatecznej. Napisałam. Oddałam w terminie. Tydzień temu, porzuciszy na ładne parę godzin 3,5 miesięcznego Dzidziucha-darciucha, który odmawia picia z butelki, obroniłam się. Chwała ci batman! (powiedziałabym barman, ale bar mleczny wciąż otwarty, a nieletnim alkoholu nie podajemy). Tym samym zamykamy okres wiecznego studenta. Ufff...

Tymczasem Dziudziuch kończy dziś 4 miesiące. Na boki przewracała się już w pierwszym miesiącu, na brzuch w drugim. W trzecim usilnie próbowała siadać, a teraz jak tylko się czegoś chwyci próbuje stawać. Kompletnie nie kuma, że jej nie wolno i piłuje ten swój ryjek gdy jej zabraniamy. Fajnie jest tylko w pionie - na rękach u rodziców tudzież na swoich nóżencjach, które to będzie miała koślawe jak diabli jak tak dalej pójdzie. Zaczęłaby raczkować wreszcie, to może jej zapędy do przemieszczania się zostałyby zaspokojone i dałaby spokój temu pionizowaniu.

Powrót do formy trwa. Cztery do pięciu razy w tygodniu zasuwam wieczorami ćwiczenia różne, ogólno rozwojowe. Przez ostatni miesiąc były tylko ćwiczenia wzmacniające mięśnie głębokie brzucha, żeby kręgosłup znów nie powiedział "goń się z tą aktywnością fizyczną i idź się połóż". Teraz zniesienie i wniesienie wózka razem z 6,5 kilogramowym Dzidziuchem wewnątrz już nie przyczynia się do mego zawału serca. Ale jeszcze nie dam rady z nim zbiec i wbiec - wszystko przede mną.

Wróciłam też do gotowania. Nareszcie Dziudziuch wykazuje jako takie zainteresowanie światem zewnętrznym przez czas dłuższy niż 5 minut i można z nim porozmawiać jak z człowiekiem, gotując w tle. Mogę więc eksperymentować. Wymyśliłam sobie zupę dyniową. Poprosiłam Miśka, gdy będzie w sklepie niech dyni kawałek zakupi. Dostałam zatem kawałek. Jeden naprawdę duży kawałek. Zamieszkuje obecnie prawie cały zamrażalnik...

A zatem krem z dyni wg mojego widzimisię wygląda tak:

Składniki:
- ok. 1/8 dyni
- średnia cebula
- gruszka
- 2 marchewki
- łyżka imbiru (świeżego)
- ostra papryka w proszku, sól, pieprz
- bulion warzywny
- oliwa
- gorgonzola
                                                   - natka pietruszki

Dynię i marchewkę kroimy w kosteczkę, zalewamy bulionem warzywnym tak, aby dynia była lekko przykryta wodą. Cebulę kroimy i podsmażamy na łyżce oliwy i razem z poszatkowanym drobno imbirem dodajemy do garnka. Dusimy do miękkości dyni (ok 20 min). W międzyczasie kroimy gruszkę i dorzucamy w połowie duszenia. Doprawiamy do smaku.

Wszystko razem blendujemy na krem. Podejmy z kawałeczkami sera gorgonzola i natką pietruszki.

Dla mnie taka słodko - ostra zupa jest po prostu rajem dla podniebienia. I to niskokalorycznym! Nawet z tym pleśniakowym serkiem.

1 komentarz:

  1. gratulacje :)
    a z dzidziuchem będzie coraz lepiej do momentu kiedy zacznie... dyskutować :)

    OdpowiedzUsuń