Mój Piękny Pan w Garniturze... Spotkałam go dawno temu. Ja, która zawsze chodzi z głową uniesioną wysoko, zostałam onieśmielona. Plątał mi się język i nogi obute w biurowe szpilki. Te szczere spojrzenie, oczy, które widzą tylko ciebie podczas rozmowy. Zainteresowanie i szacunek. Uśmiech, który rozświetla całą twarz i sprawia, że oczy mu błyszczą. Fascynacja. Piękny Pan w Garniturze. Pan prezes, o nienagannym wyglądzie i manierach na każdym firmowym spotkaniu. Za wysokie progi na moje krótkie kocie nogi. Nawet 12 cm szpilki nie poratują.
Projekt został uruchomiony. Niestety. Bo to oznacza koniec biznesowych spotkań. Rzucił ze śmiechem w słuchawkę telefonu tym swoim głębokim, ciepłym głosem "musimy to oblać". Cały wieczór motyle trzepotały mi w brzuchu, choć wiedziałam, że to tylko taki frazes wieńczący ciągnącą się, często problematyczną, współpracę nad projektem.
Minęło kilka miesięcy zima stała się wczesną wiosną i tak po prostu Piękny Pan w Garniturze pisze na FB. Rozmawiamy pół nocy. O muzyce, I o wszystkim. Z zaskoczeniem odkrywam jak wiele mamy wspólnego. Rozmowa idzie cudownie płynnie, wszystko na zapleczu słów czerniejących na ekranie też nie musi być rozkładane na czynniki pierwsze. Od lat nie czułam się tak wspaniale, choć to tylko rozmowa przez kabelki.
Kilka tygodni ciszy z obu stron. W mojej głowie kłębią się scenariusze gdzie mój Piękny Pan w Garniturze tkwi w roli głównej. Nadal myślę iż to tylko bajka, jednak trudno mi się z nią rozstać, bo jest mi w niej tak dobrze. Więc sms. Ja pierwsza? Nie pamiętam. Cudowne smsy. Pełne zaczepek, podtekstów, elektryzujących i stawiających w pogotowiu wszystkie zakończenia nerwowe. Spotkajmy się. W końcu mieliśmy oblać projekt. No tak tak, oczywiście. To kiedy? Może za miesiąc? 1 czerwca będzie ok? Może być. To gdzie? W Sopocie może. Super. Do zobaczenia. O rany rany rany. Jak ja wyglądam. W co ja się ubiorę, On? Chce w ogóle mieć cokolwiek ze mną doczynienia? Głębokie wdechy. Gdzie jest moja pewność siebie? Nagle postanowiła wziąć sobie wolne? Teraz?!
Cały miesiąc wypełniony wiadomościami, rozmowami przez internet i telefon, Cudownymi, pełnymi obupólnego zrozumienia. Nigdy jeszcze z nikim nie rozmawiało mi się tak swobodnie. Ciepły głęboki głos, spokojny ton. Zakochałam się każdą komórką ciała. Starałam się wycofać wgłąb siebie, aby spotkanie w Sopocie nie rozbiło mojego ja na cząsteczki, gdy Piękny Pan w Garniturze wypije ze mną piwo bądź dwa oblewając projekt i po przyjacielsku, ciepło i serdecznie, poda rękę na dowidzenia.
Sopot. Czekam na plaży aż zakończy spotkanie. Dla kurażu piję wiśniówkę z sokiem. Muszę umieć zachować kamienną twarz, boję się, że wyznam mu miłość jak tylko go zobaczę. Zakochałam się w mężczyźnie mało osiągalnym i to jeszcze w najbardziej idiotyczny sposób - na odległość.
Dzwoni. Idzie. Jest, Witaj. Gdzie idziemy? Może tu? Wieczór idealny: wesoły, pełen tematów i serdecznego śmiechu. Nić porozumienia nie była tylko w mojej głowie. Nad szerokim stołem zastawionym kieliszkami z cytrynówką całuję go. Nie wytrzymuję. Kocham całą sobą. Lekko zaskoczony, oddaje pocałunek. Potem idziemy potańczyć, Papryka. Cudowna noc. Myślę, choćby nie wiem co się działo, nawet gdy wrócę do domu pierwszym pociągiem w dniu jutrzejszym, to cudowna noc. Rano dostaję pyszną kawę i śniadanie.
Od kilku lat budzę się codziennie obok mojego pięknego Pana w Garniturze. Mamy śliczną córeczkę i jeszcze nigdy w naszym domu nie było kłótni. Nadal kocham go całą sobą - jest moim księciem z bajki. Najlepszym przyjacielem. Opoką. Mam nadzieję, ze uda mi się kiedyś dosięgnąć pułąpu w którym uznam, że jestem Go warta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz