niedziela, 10 kwietnia 2016

Olaboga skąd ja się taka wzięłam?

Pamiętam jak dziś: w swojej głowie nadal wyglądam jak nastolatka ważąca 50 kg. Tymczasem każde spojrzenie w lustro wywoływało szok... To ja? Ja tak nie wyglądam. Ale metki nie kłamały - rozmiar 44 był moją rzeczywistością.

Jak to się stało? Stopniowo i po mału, ale nieustępliwie. Z roku na rok byłam coraz większa, a numer na metce od ubrań coraz wyższy. 34-38 jeszcze jest ok. Ale rozmiar 40 przy wzroście 160 cm to już jest za dużo. 44 to już otyłość. Nie chciało mi sie wychodzić z domu, cały dzień oglądałam filmy lub czytałam książki i żarłam. Inaczej tego nazwać nie można, zdrowy człowiek je, otyły żre. Niestety takie są realia, porcje nie były najmniejsze, a i jakość i ilość tego pożywienia była, krótko mówiąc, mocno dyskusyjna. Wygramolałam sie z mieszkania jedynie po to by wysikać psa i czasem odwiedzić bibliotekę.

Nie miałam pracy, szukałam ospale. Wróciłam ze Stanów sporo kilogramów cięższa niż wyjechałam, a brak aktywności zawodowej sprawiał że nie chciało mi się o siebie dbać. Jakkolwiek. Codziennością były stare spodnie od munduru z pracy w Wielkiej Brytanii i ogromne porozciagane męskie t-shirty. Mój rozmiar sprawiał że ani nie miałam w co się ubrać, ani też nie miałam ochoty wyjść na zakupy, gdyż we wszystkich wyglądałam zwyczajnie ohydnie. Nie akceptowałam siebie, swojego wyglądu, nie miałam wewnętrznej siły czy motywacji do zmian, ani ochoty na szukanie pracy, gdyż wtedy musiałabym spotykać sie z ludźmi i wyjść z domu. Miałam wtedy dwadzieście parę lat.

To był 2008r. Znalazłam pracę w 2009, zaczęłam troszeczkę się ogarniać. Fryzjer, małe zakupy, żeby mieć się w co ubrać, przypominałam już troszeczkę człowieka, choć raczej byłam człowiekiem-buką. Ważyłam 85kg. Byłam naprawdę duża i naprawdę nie wyglądałam dobrze:/

Moja przyjaciółka M była wtedy na diecie Dukana. I choć (teraz) wiem, jak zła i jak niszczycielska dla organizmu jest ta dieta, przeszłam na nią i schudłam do rozmiaru 36 w rok i parę miesięcy. Skończyło sie to ostatecznie pobytem w szpitalu, mimo początkowo świetnych wyników, to mimo to dieta ta sprawiła, że zaczęłam edukować się odnośnie żywienia, procesów, jakie zachodzą w organizmie, tego jak człowiek jest zbudowany i do czego właściwie mu ta aktywość fizyczna. Jeszcze wtedy nie uprawiałam żadnych sportów, czasem bywałam na siłowni, by pomaszerować sobie (o zgrozo!) na bieżni.

Teraz mam lat 33 i jestem w trakcie gubienia moich (nadal) pociążowych kilogramów, które nazbierały się przez te dziewięć miesięcy poprzez moją głupotę i niechęć do świata spowodowaną popsutym kręgosłupem. Są dni dobre i są dni złe. Ale pokochałam ruch, biegam, ćwiczę czasem dla poprawy humoru. I choć wskazówka wagi jest nieugięta, tak moje ciało jest zupełnie inne. Rozmiar jeszcze jednak nie ten. Ale będzie dobrze. Motywacją jest dla mnie Sabina i mój Misiek. Chciałabym być dla niej wzorem, a dla niego inspiracją. Teraz jeszcze muszę popracować nad dyscypliną! bo niestety nie da się być zmotywowanym 24/7:)



sobota, 9 kwietnia 2016

Pani to już nigdy nie będzie biegać, bardzo mi przykro...

Od mojego epizodu z rwą kulszową minęło już sporo czasu. W sumie to dokładnie w środę minęły dwa lata. Wtedy pamiętam tą bezsilność, płacz, ból, każdy lekarz mówił proszę łykać ketonal i leżeć. Ja w 4 miesiącu, Misiek nosił mnie do łazienki, bo nie byłam w stanie sama wstać, chodzić. Każdy ruch bolał. Koszmar. Jak ja mam funkcjonować przez najbliższe 5 miesięcy, gdy brzuch rośnie, a ból z dnia na dzień staje sie coraz gorszy.

Całe szczęście trafiłam do dobrego, poleconego przez znajomego, fizjoterapeuty, który w miesiąc- dwa postawił mnie na nogi. Obyło sie bez operacji, bez zabiegów. Metoda McKenzie'go w moim przypadku zadziałała bezsprzecznie (leczenie grawitacyjne - leżenie na prawym boku, gdyż ból promieniował do lewej nogi - wypuklina z pęknięteg dysku uciskała nerw z lewej strony). Łukasz (fizjoterapeuta) dbał o mnie do porodu. Zaprzeczył stwiedzeniom lekarzy o niezdolności do porodu naturalnego, jestem mu za to naprawdę wdzięczna. Najpierw leżałam na prawym boku, ale sam poród, parcie odbywało się na klęczkach (rodziłam w szpitalu PCK w Gdyni). Już godzinę po porodzie było ok, zeskoczyłam z łóżka, choć troszkę obolała, bez problemu mogłam zająć się córą. Czułam się lekka, ostateczny nacisk na kręgosłup zszedł.

Miesiąc po porodzie już wykonywałam proste ćwiczenia, żeby wzmocnić zwiotczałe mięśnie. Na początek były to proste ćwiczenia popołogowe, ale już po 2 miesiącach robiłam różne ćwiczenia izometryczne, takie jak np. plank. Pilnowałam pleców, żeby ich nie nadwyrężać, na początek bałam się schylać, kucałam, nie zginałam kręgosłupa. Potem mój fizjo kazał mi "zachowywać się normalnie", żeby nic nie zesztywaniało. Pozbyłam sie strachu i skłony mnie nie zabiły, uff:) Pół roku po porodzie przebiegłam swoje pierwsze od tego czasu 5 km.

Dziś jestem zupełnie zdrowa, nie mam żadnych problemów z kręgosłupem, podnoszę ciężary, macham kettlem, biegam i skaczę na trampolinie. Nie ma przeciewskazań do niczego, choć każdy napotkany lekarz (od ginekologa po neurologa) mówili, pani to juz nigdy nie będzie sprawna jak kiedyś, nigdy pani nie będzie juz biegać, musi się pani z tym pogodzić. Mam nadzieję, że mają jak najmniej takich pacjentów jak ja, bo odbiorą im nadzieję i wpakują w inwazyjną operację, po której faktycznie wielu rzeczy już robić nie będą mogli.

Przez te dwa lata, otrzymałam mnóstwo maili od ludzi z podobnymi problemami, Wielu juz wyszło na prostą, mam nadzieję, że pozostali od których info żadne nie nadeszło, również. Często dotyka to kobiet, które zachodzą w ciążę, gdyż wtedy rozluźniają im się mięśnie, które do tej pory kręgosłup trzymały w kupie. Nie poddawajcie się, znajdźcie specjalistę, pamiętajcie, że rwa kulszowa to nie choroba, to objaw ucisku na nerw. Trzeba leczyć przyczynę! Nie łagodzić objawy.

Moja córa niedawno skończyła 1,5 roku. Jest zdrowym żywym dzieckiem, które wymaga rodzica o sporej sprawności fizycznej, dużym refleksie, mającego prawdziwą siłę i wytrzymałość. Cieszę się, że mogę jej taką właśnie mamę dostarczyć!

Pozdrawiamy z dziś niezwykle słonecznej Gdyni!