sobota, 24 lutego 2018

1/6 roku za nami

W listopadzie siedziałam nad kartką, na której zapisałam swoje wymiary, myśląc o mamo, ale się spasłam. Minęły już 3 lata odkąd urodziła się Sabina a ja nadal wyglądam jakbym urodziła miesiąc temu. Pomyślałam ogarnę się. Po miesiącu niewiele się zmieniło a ja miałam wrażenie że jestem ciągle głodna. Frustracja skończyła się paczką jeżyków i dobrym filmem. Jakoś nie czułam się przez to gorzej. Drugi zryw był po Nowym Roku (a jakże by inaczej). Nawet rozpisałam sobie plan - jedzenia, ćwiczeń, miałam przygotowaną tabelkę z wynikami wraz z wykresem... Po miesiącu frustracja wróciła z paczką jeżyków i pizzą na obiad.

Mniej więcej od tamtej pory moje "365 dni to 365 nowych możliwości" zostało zdegradowane do "o jeżu jak mi się nic nie chce" i póki co w tym tkwię. Szczerze mówiąc zaraz po porodzie miałam większą determinację żeby doprowadzić się do porządku niż teraz. Moje ciało nie reaguje na mnie, albo popełniam jakieś błędy, których sama nie dostrzegam (bądź wypieram) i przez to wyników brak. Gdy nie widać efektów nie potrafię znaleźć w sobie siły na parcie dalej. I tak wiem, efektów nie będzie od razu, ale po miesiącu powinno się coś ruszyć czyż nie?

Kiedyś myślałam - małe kroczki. Potem stwierdziłam: a huk z tym małymi kroczkami przepaści nie przeskoczysz. Ale może jak zwykle chodzi o ten złoty środek. Najpierw trzeba przydreptać do krawędzi by móc skoczyć. Czyli co? Bierzemy rozbieg?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz