środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie lipca

Lipiec był miesiącem lenia:( Niestety obijałam się, nicałe 5 tys. spalonych kalorii i treningi wieczorne sporadyczne. Biegałam zaledwie kilka razy, chociaż pierwsze 3,5 km bez żadnego zatrzymania wzbudza we mnie dumę:)

Praktycznie wszystkie piątki, soboty i niedziele były kompletnie wyzute z ruchu (ratowały mnie jedynie mega długie spacery), co trzeba koniecznie zmienić. Dodatkowo wieczorne weekendowe wyjścia z alkoholem nie są powodem do dumy. Wiem, wiem, ale ach to lato! Musimy z Miśkiem jakoś bardziej aktywnie zapełniać nasze wspólne weekendy, więc postanowiłam nabyć rower. Z racji tego, że nie śmierdzę ostatnio groszem, przeszukuję allegro w poszukiwaniu używanego sprzętu. Wymagań nie mam wielkich, jak już zaczniemy pokonywać setki kilometrów, wtedy rzucę się na coś wartego większych pieniędzy.

Mimo wszystko osiągnęłam już rozmiar 38 (hurra!), co zaowocowało nagrodą w Zarze - soczyście czerwony kombinezon z genialnego materiału, który fajnie opływa sylwetkę. 
Pic by Miś - Port jachtowy Gdynia
W ramach uzupełnienia zapotrzebowania na właściwy ubior treningowy nabyłam (a właściwie zostałam obdarowana gdy się nad nim zastanawiałam) top Pumy w fantastycznych kolorach (79,90 w Intersport). Ma wszyty stanik, więc wszsytko zostaje na swoim miejscu:)



Mam też misję na sierpień. Oprócz wyzwania koniec z porannym zombie, chcę narzucić sobie jakąś rutynę treningową. Tak zrobiłam w czerwcu i świetnie się sprawdziła - powieszona rozpiska groźnie na mnie zerkała i nie chcąc potem tłumaczyć się sama przed sobą, robiłam co trzeba. Dziś wieczorkiem dałam sobie wycisk treningiem Be Fit. Myślałam, że umrę pod koniec, a to tylko 30 minut! Olaboga, źle ze mną!:(


Co jeszcze? Trzeba powiedzieć papa piwo. Ukochane wino musi zostać, nie dam go sobie odebrać. Czerwone, wytrawne, o ciężkim ziemistym posmaku.... czekam na ten moment relaksu cały tydzień:) Za to pomyślę jak zatrzymać się na jednym kieliszku, a nie na 5:) To dopiero będzie wyzwanie!

Wyzwanie: koniec z porankiem zombie

Wy też tak ciężko wstajecie każdego dnia? Budzik dzwoni o 7 a ja wstaję, by go uciszyć i nastawić drzemkę. Kolejne 15 minut. Trwa to czasem i godzinę. Potem wlekę się pod prysznic, robię herbatę i śniadanie. Spacer z psem i dopiero w zasadzie jestem sobą.

Fakt chodzę późno spać. gdyż w pracy spędzam czasem i 10 godzin dziennie, przychodząc i wychodząc późno, zawsze mam ochotę wydłużyć dzień do nieskończoności. Co skutkuje porannym zombie.


Nie cierpię porannego ruchu. Jest mi ciężko otworzyć oczy, wszystko robię pięć razy wolniej i notorycznie spóźniam się do pracy. Postanowiłam jednak zacząć dzień od maluteńkiej, naprawdę tyci tyci dawki ruchu, więc ściągam od Agnes - spróbuję przez kilka dni., to tylko kilka minut, a ja mam nadzieję obudzę nie tylko siebie, ale i kopnę swój metabolizm:)

Zatem moje wyzwanie: wcześniej chodzić spać, pobudka o 6:30, zero drzemek, ćwiczenia! i zero spóźniania się do pracy:) Żegnamy poranne zombie i od jutra budzimy się z uśmiechem:)

Uda się? Czy się nie uda?



wtorek, 30 lipca 2013

Meble do mieszkania

Jeszcze wynajmujemy niestety. Nie stać nas na własne, nie stać nas na kredyt. Więc wynajmujemy. Spłacamy inne kredyty. Ale łóżko trzeba zmienić. I parę innych rzeczy też. Trzeba wybierać je rozważnie, mając w głowach choćby zarys tego jak przyszłe lokum wyglądać powinno.

Więc łóżko. Zdecydowaliśmy się na drewnianą ramę z materacem. 140 cm szerokości wystarczy, bo i tak każdej nocy śpimy praktycznie na sobie. Ciemno brązowe, meble bowiem w naszej przyszłej sypialni będą ciemne. Rozjaśnimy pokój dodatkami. Chcę jakiś stolik nocny. Ale nie chcę byle czego. Ludik odpadł, bo Miś powiedział, że on prosty człowiek jest. Podesłałam mu jeszcze kilka, żeby poklikał, powiedział, określił co tak a co nie. W odpowiedzi otrzymałam, cytuję:)

"Gdy myślał o stoliku do sypialni, nie widział mebla jak w sklepie. Obok łóżka stoi kawałek blatu, na którym w nocy spoczywają telefony, odmierzając impulsy do kolejnej pobudki po zbyt krótkiej nocy. Leży tam książka, tradycyjnie czytana od wieków, bez początku - dawno zapomnianego i zakończenia, do którego nigdy nie dojdzie, nim książka rozpadnie się ze starości. Na stoliku może być szklanka z wodą leczniczą, zwykle potrzebna w takie dni, gdy nierozsądnie, nie ucząc się na własnych błędach, w pośpiechu pożera pizzę podlewając jej zwłoki winem. Tę szklankę w ciemnościach nocy będzie się starał namacać tak, aby nie wywrócić, jednak w pośpiechu, by trzewi piekielny ugasić ogień. Stolik to wreszcie kanty, w które można się uderzyć również w nocy, a najpewniej - niczego się nie spodziewając - za dnia właśnie, rzucając się na łóżko. I szufladka lub kilka, gdzie bardziej kłopotliwe narzędzia namiętości skrywają się przed wzrokiem gości zaglądających do każdego pokoju w ramach wycieczki krajoznawczej bez przewodnika. Stolik, ukryty za łóżkiem, osaczony pod ścianą w rogu, bez możliwości ucieczki będzie niemym świadkiem wielokrotnych scen gorszących, poszturchiwany to ręką, to nogą, obrzucany bielizną w pośpiechu zdzieraną z rozgrzanego ciała. Tylko bielizna ta ratuje go od zobaczenia, czego nie można już odzobaczyć. I te wszystkie obrazy składają się na stolik bardziej jako funkcję lub ich zbiór niż mebel o własnym kształcie lub kolorze..."

I weź tu z takim gadaj....:)

wtorek, 23 lipca 2013

Motywacją powinno być zdrowie

Skończyłam oglądać kolejny sezon The Bigest Loser. Tym razem 4. Większość uczestników (jak w każdym sezonie nie każdy) przeszedł fenomenalną metamorfozę. Człowiek ogląda i nie wierzy, że to ta sama osoba.



















Część z osób biorących udział w programie, która stała się szczupłą wysportowaną osobą, pozostaje nią przez długo, niektóre nadal są szczupłe i w formie. Część z nich wraca do starych nawyków, a co za tym idzie wyglądu i stylu życia, tłumacząc się stresem, brakiem czasu, albo tym, że współlokatorzy (mężowie, koleżanki, siostry, dzieci) sabotują ich mocne postanowienia kupując ciastka czy jedząc fast foody. Najczęściej pozostają szczupli ci, którzy zrozumieli, że zdrowie to jest to, o co walczą, a mniejszy rozmiar i ładny wygląd idą w pakiecie.

Przeglądam fora, czytam blogi i komentarze pod nimi i czasami oczy przecieram ze zdumienia. Pseudo eksperckie porady o zdrowym żywieniu. Narzekanie, że w tym tygodniu nie udało mi się jeść tak, jak powinnam, dziś sie objadałam, ale od jutra zaczynam. Przerzucanie się sformułowaniami: to nie dieta, to styl życia i wynajdowanie kolejnego "stylu" by zarzucić go po chwili, bo jednak nie odpowiadał, szukanie kolejnego, następne zachwyty, potem paczka piegusków, wypad do McDonalda i znów "zaczynam od jutra". Porady w stylu "ja od poniedziałku do piątku jestem na ścisłej diecie, ale w weekendy jem wszystko na co mam ochotę w ilości na jaką mam ochotę - polecam każdemu!" - smutno mi.... płakać się chce...

Bo tu nie chodzi o szczupły tyłek i kaloryfer na brzuchu. Nie chodzi o biceps, który ma 40cm w obwodzie. Chodzi o to, że czujesz się dobrze we własnym ciele. Chodzi o to, że jedząc dajesz organizmowi paliwo, więc dostarczasz potrzebnych składników odżywczych, dzięki którym funkcjonuje prawidłowo. Czujesz się szczęśliwy, bo nie odmawiasz sobie wszystkiego na co masz ochotę (bo przecież masz inny styl życia, w gazecie dobrze go opisali). Chodzi o to, że wbiegnięcie na 5 pietro nie przyprawia cię o zawał serca, a sprint do uciekającego pociągu powoduje zadyszkę, z którą walczysz przez kilka minut. Chodzi o to, że jesteś zdrowy. W dobrej formie fizycznej. Na twojej twarzy często gości uśmiech i zawsze masz dobre słowo dla innych.

Jak wiele by się zmieniło, gdyby uczyli w szkole, jaki wpływ na nas i nasze ciała ma odpowiednie żywienie i odpowiednia ilość ruchu? Czy ktoś to kiedyś sprawdzi?

Tymczasem bądźcie zdrowi! Ja idę po banana:)




niedziela, 14 lipca 2013

Weekend

Ostatni tydzień upłynął pod znakiem odpoczywania. We wtorek zrobiłam godzinny full body workout, gdzie wykonywałam różne ćwiczenia przez minutę lub po 20 powtórzeń. Zmęczyłam się niemiłosiernie i na dodatek dałam większy wycisk niż się spodziewałam. Potem przez kilka dni wpadłam w jakiś marazm ćwiczeniowy i dopiero dziś wraca mi chęć. Wniosek: musiałam odpocząć.

Wczoraj odwoziliśmy brata mojego Miśka na wesele do Tucholi. Po drodze na mapie Google ujrzałam ciekawą nazwę miejscowości - udanie się do niej było bezwzględnie konieczne w celu cyknięcia fotki:)


Weekend upłynął pod znakiem pieczenia - ciasto z truskawkami i drożdżowe jagodzianki (które wredne opadły niestety) - zastąpiłam mąką pszenną - pełnoziarnistą i cukier - miodem. Trochę tłuszczu musiało się tam znaleźć, ale tłumaczę sobie - tłuszcz też jest potrzebny ;) może nie koniecznie w takiej postaci, ale co tam, odstępstwa od reguły potrzebne są dla zdrowia psychicznego:)




środa, 3 lipca 2013

Maraton treningowy blogerek - krótka recenzja

Kilka dni temu odbył się kolejny maraton, za którym stoi niestrudzona mokah. Niestety przyznaję się bez bicia, że odbyłam go dopiero wczoraj, bo miałam istne urwanie cycków. Wtorek miał być moim rest day, ale dopadło mnie wieczorne znudzenie i postanowiłam spożytkować jakoś czas.

Zatem wg polecenia:)
Najbardziej hardcorowy zestaw / ćwiczenie: ćwiczenia na nogi z Mel B - nie cierpię ich
Najbardziej przyjemny zestaw ćwiczeń: zestaw trzeci - Tighten Your ABS in Minutes - fajne skomponowane ćwiczenia
Zestawy ćwiczeń, które znałam to: wszystkie ćwiczenia z Mel B, rozgrzewka z Jillian, tiffoczki oraz rozciąganie gw Agaty
Zestaw, który mnie zaskoczył: ćwiczenia PSY/Pop pilates z Cassey Ho - takie króciutkie a takie zabójcze
Wytrzymałam całe 2 godziny (ale zrobiłam 15 min przerwę)
Nie wykonałam nie dotrzymałam tempa Cassey :(
Brakowało mi w maratonie - ćwiczeń stricte na dolne partie pleców
Co poprawiłabym w drugiej edycji - tak jak ostatnio - zrobiłabym playliste:)

PS. mokah przepraszam za brak propozycji. To te urwanie cycków....

Tymczasem podsumowanie czerwca:


Razem 18,5 godzin treningów. Zaczynam powoli łapać formę, ale jeszcze daleko mi do niektórych z Was, dziewczyny:)


wtorek, 2 lipca 2013

Z przesady w przesadę

Czytam wiele blogów. Tych o ładnych wnętrzach, o nowych technolgiach, zdrowym stylu życia, fitness, zdrowym odżywianiu. Z wielu czerpię inspirację, motywują mnie, sprawiają, że patrzę na wiele rzeczy z innej perspektywy. W trakcie przeglądania różnych blogów czy facebooka w poszukiwaniu kolejnych motywacji natykam się czasem na wpisy, które wywołują u mnie gęsią skórkę.

Dziewczyna, która opisuje swój dzienny jadłospis: dwa sucharki i szklanka mleka - matka dwójki dzieci... Dziewczyna, która bije się w pierś, że zjadła 2 banany, a przecież one są takie kaloryczne - 24-latka po studiach... Chłopak, który wymyśla innemu, bo ten nie ćwiczyć codziennie, nie liczy kalorii i jeszcze nie wie ile zjadł białka... Ktoś prezentuje fajne zbilansowane menu, pełne owoców, pełnoziarnistego pieczywa, świeżych warzywm, a pod nim komentarz: za dużo cukrów, węglowodanów, zbyt tłusto, za dużo kalorii, za dużo fruktozy bo tucząca... Paranoja!

Czytam i zastanawiam się: jak to jest? Ludzie potrafią codziennie opróżniać lodówkę do czysta, zjadać brytfankę ciasta i podwójny zestaw z McDonalda, ale jak tylko postanawiają przejść na dietę, nie tylko jedzą jak wróbelek, to jeszcze terroryzują otoczenie. Nie dziwię się wcale, że szybko kończą z odchudzaniem, bo ile można wytrwać na wodzie i ogórkach? Chodzą głodni i sfrustrowani, a woda, którą gubią przez pierwsze kilka dni, szybciutko wraca. I potem jedzą jeszcze więcej, bo przecież "próbowali już wszystkiego i nigdy nie schudną, więc po co się męczyć". Ze skrajności w skrajność...

Z całego serca polecam post Agnes o "zdrowym" podejściu do żywienia. Wpomnę, że tu też trafił się od razu komentarz o nieodpowiednim jadłospisie - ratunku! Nieodpowiednim do czego? Pamiętajcie, że każdy ma inna przemianę materii, inną budowę ciała, inny tryb życia oraz inne potrzeby - nie każdy chce schudnąć. Chodzi o zdrowe, zbilanosowane menu, o dostarczenie organizmowi wszystkich niezbędnych witamin i mikroelementów, ale także energii, jeżeli się ruszacie. Nie wolno zapominać też o tym, że nawet gdy macie d zrzucenia 20 kg ulubiona kawa z bitą śmietaną raz na kilka tygodni was nie zabije, ani nie zniweczy waszych starań. Nie namawiam do "skoków w bok", ale z perspektywy osoby, która schudła ponad 20 kg i każdego dnia walczy o utrzymanie swojej wagi, mogę z ręką na sercu powiedzieć:  nie można do końca życia się umartwiać, bo będzie sie super nieszczęśliwym.

Żeby przytyć od owoców, musielibyśmy pochłaniać je kilogramami. Nie dajcie się wpędzić w kompleksy z powodu jedzenia winogron czy bananów. Dwa kawałki czekolady nie pójdą wam w boczki, jeżeli przez ostatnią godzinę spacerowaliście z psem. Pamiętajcie wszystko jest dla ludzi, nawet tych, którzy tyją tylko patrząc na ciastko (tak jak ja:)). Musicie poznać swój organizm, kontrolować to co jecie, rozpoznawać kiedy faktycznie jesteście głodni, czy może aktualnie wam sie nudzi;) Pamiętajcie też o ruchu - wysiądźcie 2 przystanki wcześniej niż zwykle wracając z pracy czy ze szkoły i zróbcie sobie spacer. Wchodźcie po schodach zamiast używać windy. Pojedźcie rowerem nad jezioro zamiast brać samochód. Nie możecie zrobić 50 przysiadów? Zróbcie 5. Każda, nawet najmniejsza aktywność fizyczna pozytywnie wpłynie na wasze ciała i umysły.