Już od dawna powinnam podjąć się kolejnego postanowienia, a jakoś nie mogę się ogarnąć. Słodyczy nie tykam już miesiąc, sama jestem z siebie dumna, ze śmieciwego jedzenia zdarza nam się zamówić pizzę, ale staramy się by była na pełnoziarnistym spodzie, no i ćwiczę. Codziennie nie, nie jest to jednak kwestia braku czasu ino bólu pleców, muszę jednak udać się do mojego fizjoterapeuty. Ograniczam sie więc do stretchu i ćwiczeń stabilizujących. Na zgubienie brzucha trzeba będzie jeszcze poczekać. No i ze spacerami słabiutko - najpierw młodzież była chora, później ja, a następnie kręgosłup dał czadu - a wózek trzeba znieść i wnieść na 4 piętro z młodzieżą 6 kilogramową wewnątrz (Mały Wielki Człowiek rośnie jak na drożdżach).
Unikam postawienia sobie kolejnego wyzwania jak ognia. Jednak no cóż - czas nadszedł: systematyczność. Brrr. O zgrozo. Ja, najbardziej rozpieprzona i nie trzymająca się żadnych ramek babka zamierza ułożyć plan dnia i się go trzymać. W imię większego dobra, bo Młoda musi mieć jakieś stałe w swoim życiu. Na razie była to tylko kąpiel o 21, a to troszku za mało.
Postanowiłam dać sobie tydzień na opracowanie i wdrożenia testowe (masakra jak ja tęsknię za pracą i projektami:D) planu dnia. Zatem notes w dłoń i jedziemy. Pfff już mi się to nie podoba....
z pewnością nie będzie tak źle z systematycznością :)
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki :)