wtorek, 4 listopada 2014

Droga przez inną rzeczywistość, żarłacz i domowa gehenna

Godzina zero wybiła o 3 rano 4 października. Od razu wiedziałam, że to "już", że nie jest to żaden fałszywy alarm. Drzemki przeplatane ze skurczami, a rano śniadanko. Na spokojnie. O 9 pojechaliśmy do szpitala. Badania. Oddział patologii. Regularne skurcze co 5 minut, brak rozwarcia. Potem co 2 minuty i nadal nic. Już wtedy przeniosłam się do innej rzeczywistości. Gdyby nie mój Miś, mogliby mi ukraść nerkę, a ja bym nawet nie zauważyła. Ok 15 trafiłam na porodówkę, żeby panie położne rozkręciły imprezę, I rozkręciły. O 21:58 przyszła na świat Sabinka - 4140g żywej i ciekawskiej wagi. Cały dzień jawi mi się jako kilka mrugnięć okiem. Pamiętam tylko uścisk ręki mojego Miśka, komfort jego obecności, a następnie ciężar maluszka na mojej klatce piersiowej.

Pobyt w szpitalu to mordęga. Nie śpisz, nie bardzo wiesz co masz robić z Nowym Małym Człowiekiem, bo poskąpili instrukcji obsługi i wszystko cię boli. Potem do domu. Ciągła panika, że robisz coś źle, że Mały Człowiek za dużo śpi lub za mało, że się nie najada, że pieluszka zbyt pełna albo że za rzadko trzeba ją zmieniać. Mój umysł wynajdował coraz to nowe zagrożenia, choroby i dolegliwości. Do tego dochodzi niewyspanie. Brzuch, który wisi. Brak czasu na cokolwiek. Mały Człowiek żąda uwagi 24h/dobę. Bo karmisz piersią. Zakazy i nakazy. Co wolno włożyć do otworu gębowego, a czego absolutnie nie można. Bo kolka. Bo alergen. Niby powinna być radość, a zza rogu wygląga depresja, zwłaszcza że Mały Człowiek jest żarłaczem, który nie wypuszcza twojego rozkrwawionego sutka z paszczy.

Odnalezienie się w nowej rzeczywistości nie jest proste ani łatwe. Minął miesiąc od tych wydarzeń, a dopiero teraz jestem w stanie powiedzieć, że mniej więcej wiem kim jestem i gdzie się znajduję. Tylko patrzeć na siebie nie mogę:) No i tego czasu ciągle mało. Na wszystko.


2 komentarze: